Oboje wywodzili się z rodzin przedsiębiorców. Ona – jako córka właścicieli cukierni – była mistrzem cukiernictwa, jednak po ukończonych studiach pracowała w księgowości łowickiej mleczarni. On był czeladnikiem młynarstwa,bo rodzice prowadzili młyn. Wkrótce jednak przekształcili go na wytwórnię wód gazowanych, w której pracował wraz z nimi. Był rok 1999.
Dwa lata wcześniej kupili w Łowiczu 1,5-ha działkę, która nadawała się pod handel wielkopowierzchniowy. Mieli stabilna sytuację życiową – małżeństwo z 9 letnim stażem i trójka dzieci. Chcieli jednak coś zmienić. Uderzenie pioruna podczas powrotu z pierwszego spotkania w Grupie Muszkieterów pomógł im w podjęciu decyzji. – W 2000 roku ukończyliśmy cykl szkoleń przygotowujących do prowadzenia marketu. W międzyczasie okazało się, że nasza działka nie spełnia wymogów i Grupa musiała zrezygnować z budowy marketu w Łowiczu. Mogliśmy zacząć w innej proponowanej lokalizacji, ale to nie był dla nas dobry moment na przenosiny. Czekaliśmy na czwarte dziecko – wspomina Andrzej Wilczyński.
Postanowili zająć się cukiernią. Zaczęli nawet dostarczać pieczywo do lokalnego sklepu Intermarché – mieli więc pośredni kontakt z Grupą. Obserwowali, jak się szybko rozwija, czego nie można było powiedzieć o ich firmie.
Pomyśleliśmy, że czas na zmiany. A jak zmieniać, to wszystko, łącznie z branżą. Tym razem nic nas nie ograniczało, byliśmy skłonni wyjechać na drugi koniec Polski. W 2012 roku, 13 lat od pierwszej próby, zdecydowaliśmy się wejść do Grupy – mówi Agnieszka Wilczyńska.
Próbowaliśmy działać na własną rękę i mimo, że w cukierni stanowiliśmy naprawdę zgrany tandem, wiedzieliśmy, że utrzymanie się jako podmiot całkowicie niezależny na rynku jest szalenie trudne. To bycie współzależnym, a jednocześnie niezależnym w Grupie idealnie wpisywało się w nasze doświadczenie i nasze potrzeby jako przedsiębiorców. W tym modelu franczyzy utrata niezależności przedsiębiorcy jest naprawdę niewielka, a korzyści i ułatwienia są niezaprzeczalne – począwszy od zaplecza szkoleniowego, przez techniczne, po organizacyjne – przyznaje Andrzej Wilczyński.
Musieli jeszcze raz przejść całą procedurę rekrutacyjną. Dowiedzieli się, że dziś mogliby mieć już trzy sklepy, gdyby nie zrezygnowali w 2000 roku. Może tak, ale moglibyśmy mieć np. problemy z dziećmi, a tak udało się nam je dobrze wychować. Niczego nie żałujemy. Choć byli przygotowani na przeprowadzkę i tym razem los spłatał im figla. Wśród propozycji lokalizacji marketu Bricomarché pojawiły się Skierniewice oddalone tylko 25 km od ich domu. Wszystko ma swój czas – dodaje Agnieszka Wilczyńska.
Po doświadczeniu zdobytym podczas szkoleń, wiedzieli jak przygotować harmonogram otwarcia sklepu, kiedy rozpocząć rekrutację i szkolenia pracowników, rozmowy z dostawcami, kiedy zlecić plan sklepu czy złożyć zamówienie na towar. – Franczyza jest nieoceniona przy rozruchu. Bez know-how przekazanego podczas szkoleń start byłby o wiele trudniejszy. Wystrzegliśmy się wielu błędów. To sprawdzony pomysł na biznes. Zakupy przez bazę i współpraca z referencjonowanymi dostawcami umożliwiają wynegocjowanie korzystnych cen i dają bezpieczeństwo. Do tego korzystamy z reklamy centralnej, na którą samodzielny przedsiębiorca nie mógłby sobie pozwolić. Cały wachlarz udogodnień sprawia, że wsparcie dla biznesu w wypadku tej franczyzy jest wręcz nieporównywalna z innymi franczyzami na rynku – wylicza Andrzej Wilczyński i dodaje, że czymś wyjątkowym jest tu praca w centrali, na rzecz Grupy. Początkowo byłem sceptyczny, ale im dłużej pracuję na rzecz Grupy w dziale zakupów centralnych Bricomarché, widzę, że to dobra metoda rozwoju. Pracując dla Grupy pracuję też dla siebie – mówi.
Oboje szybko odnaleźli się w nowej branży. Zgrany tandem małżonków, przedsiębiorców, widzi przed sobą dalsze etapy rozwoju. – Mamy ochotę na kolejny sklep. – deklaruje Anna Wilczyńska.